27 kwietnia 2017

Poszewka na poduszkę z tulipanem cz. 3

Drodzy czytelnicy,
po prawie roku czekania udało mi się uszyć poszewkę na poduszkę z tulipanem. Zapraszam do lektury :)



Wiem, że baaardzo długo kazałam Wam czekać z ostatecznym efektem, ale przez długi czas nie mogłam znaleźć odpowiedniego koloru wypustki. Odwiedziłam prawie wszystkie pasmanterie i sklepy z tkaninami na Podhalu i w żadnym nie znalazłam wymarzonego odcienia. Odpuściłam całe poszukiwania i zajęłam się innymi projektami. Pewnego dnia, dokupując brakującą mulinę, zapytałam czy mają jakieś wypustki w odcieniach zieleni. Pani miała aż trzy kolory! Nie zastanawiając się ani chwili, kupiłam wszystkie odcienie w ilości na jedną poszewkę. Wiedziałam, że któraś z nich na pewno będzie pasować do tulipana, no i pasowała. Wszystko co było potrzebne do wykończenia poszewki było przyszykowane, ale najzwyczajniej w świecie brakowało mi czasu, by ją uszyć :/ Czy Wy też cierpicie na notoryczny brak czasu? Bo ja zdecydowanie tak. 


Jednym z moich postanowień noworocznych jest ukończenie wszystkich prac rozpoczętych w 2016 roku. Poszewka z tulipanem to jeden z kilku niedokończonych projektów, więc tym bardziej zależało mi, by ją uszyć. Ponadto święta wielkanocne były coraz bliżej i chciałam mieć jakiś wiosenny akcent w domu. Pewnego dnia usiadłam przy maszynie i z pomocą mamy dokończyłam projekt :) Ocenę efektu końcowego pozostawiam Wam. 


Muszę przyznać, że zanim kawałek materiału stał się poszewką, haftowany tulipan nie wzbudzał we mnie zbytnio pozytywnych emocji. Po uszyciu natomiast zaczął mi się bardzo podobać. Jeśli jesteście ciekawi na czym i czym haftowałam tulipana, zapraszam do lektury pierwszej i drugiej części posta.

Tutaj tulipan w całej okazałości :) Z tej serii mam jeszcze wzór na kalię, którą w dalszej przyszłości zamierzam wyhaftować do pary.


Do rozdzielenia kolejnej nitki :)


M.

21 kwietnia 2017

Lniany gorset z różami i niezapominajkami

Kochani czytelnicy,
zgodnie z zapowiedzią na Facebook dzisiejszy wpis dotyczy gorsetu góralskiego. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do lektury i obejrzenia zdjęć :)



Na początku chcemy jednak wszystkim baaardzo podziękować na świąteczne życzenia. W miarę możliwości starałyśmy się Wam wszystkim odpisywać na Waszych bloga, ale z pewnością nie do wszystkich dotarłyśmy, dlatego przepraszamy. Specjalne podziękowania należą się Asi, która zauroczyła Nas mini przesyłką z kartką robioną wspólnie z jej dziećmi oraz miniaturowym uroczym króliczkiem mieszkającym w marchewce <3 Ten mały, ale jakże miły prezent będziecie mogli zobaczyć na Naszym profilu na Instagramie. 

Wracając do tematu wpisu...
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się ile kompletów (gorset + spódnica) góralskich ma w swojej szafie góralka z krwi i kości? Odpowiedź jest prosta: nigdy za wiele ;) Dlaczego? Bo okazja do sprawienia sobie nowego stroju zawsze jest; a to impreza okolicznościowa w rodzinie typu ślub, chrzest, komunia; a to odpust i dożynki w parafii; a to występ zespołu regionalnego, do którego się należy. I tak koło się zamyka ;) Często góralki kupują np. samą tkaninę na spódnicę, a później dopasowują do niej gorset. Jeśli żaden nie pasuje, no cóż, trzeba zamówić nowy.

Tytułowy gorset został właśnie zamówiony przez góralkę z krwi i kości, która aktywnie uczestniczy w kulturalnym życiu górali. Zamówienie nieczęste, bo na prawdziwym lnie raczej rzadko haftujemy gorsety, a to dlatego, że góralki (z wyjątkami) uwielbiają przepych i bogactwo barw. Len, na którym powstał haft jest po prostu szary, dla niektórych pewnie smutny i nijaki, a jednak uwydatnia on i eksponuje sam haft jak żaden inny materiał. Stanowi tło dla haftowanych róż i niezapominajek.


Wzór, dostarczony przez klientkę, został zmodyfikowany według jej uznania: układ pozostał ten właściwie ten sam, natomiast zmienione zostały róże i drobne kwiatuszki.


Do rozdzielenia kolejnej nitki :)


M. i M.


PS. Z racji sporego zainteresowania SAL-em ogłaszam: START 1 czerwca 2017. Tego dnia zostaną opublikowane zasady udziału w zabawie, a zatem szykujcie się ;) M.

14 kwietnia 2017

Czy to aby na pewno pisanki?

Kochani czytelnicy,
dziś będzie w miarę krótko, bo lista przedświątecznych prac jeszcze nie zamknięta. Na początek najważniejsze:



Kochani,
życzymy Wam mile spędzonych Świąt w gronie najbliższych,
dużo radości i miłości w sercach
oraz mokrego Śmigusa Dyngusa.

M. i M.


I jeszcze propozycja ozdób świątecznych dla zapracowanych ;) Jak widać nie zawsze potrzebne są świeże kwiaty, kurczaczki, baranki itp. W tym roku postawiłam na naturalne "pisanki" znad Białki ;)


Mam nadzieję, że moja propozycja przypadła Wam do gustu. Wracam tuż po świętach m.in. z poszewkami, zawieszkami i gorsetami :)


M.

4 kwietnia 2017

Mam i ja...

Kochani czytelnicy,
dziś będę się chwalić projektem, który chciałam zrealizować już jakiś czas temu, a który ostatecznie ktoś zrealizował za mnie :) Chodzi mianowicie o wizytówki... Zapraszam do lektury :)


Pewnie wszystkim z Was przeszło kiedyś przez myśl, by swoje dzieła w jakiś sposób sygnować, znaczyć, podpisywać tak, by każdy wiedział, że zostały one wykonane przez Was. Mi ta myśl towarzyszyła od początku założenia bloga i tak wpadłam na pomysł, by zrobić sobie wizytówki. Niewielki kawałek papieru, a ile ile daje satysfakcji. 


Od początku miałam wizję jej wyglądu: miała być prosta, czytelna i w jasnych kolorach. Oczywiście notoryczny brak czasu powodował, iż długo była ona fikcją. Pewnego dnia zasiadłam z moim M. (to już trzecia osoba o imieniu na literę M, która przewinęła się przez blog) przed komputerem, by zrealizować projekt do końca. Tak jak kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, tak też różniły się Nasze poglądy na temat wyglądu wizytówki. Jak pewnie się domyślacie do porozumienia nie doszliśmy, a wizytówki odeszły na dalszy plan. I tak sobie egzystowałam przez kilka dobrych miesięcy, zapominając o całej sprawie, aż kolejnego pewnego dnia dostałam MMS przedstawiający gotową, wydrukowaną wizytówkę. Popatrzyłam i zauważyłam kilka niedociągnięć, o których od razu poinformowałam M. Zwrotnej wiadomości nie dostałam, natomiast po powrocie z pracy czekało na mnie pudełko po brzegi wypełnione MOIMI wizytówkami; równo 1000 sztuk. Na początku byłam zła, bo pewne elementy wymagały korekty, ale później zrozumiałam, że nie ma co robić problemu z niczego tylko trzeba cieszyć się z niespodzianki. Podziękowałam M., a na drugi dzień rozpoczęłam mini akcję dystrybucji wśród znajomych. Chcieli czy nie, wziąć musieli ;)


Jak widać marzenia się spełniają, zwłaszcza przy udziale najbliższych. Teraz moim marzeniem jest zrobienie materiałowych metek, które będę mogła wszywać lub naszywać na niektóre Nasze przedmioty, np. poszewki. Póki co znalazłam inny sposób na sygnowanie moich zróbtosamosi, mianowicie haftuję nazwę PUPIDOK oraz rok powstania. Zawsze to coś :) Jak tylko zaprojektuję i dostanę swoje metki z przyjemnością Wam je pokażę. Mam nadzieję, że nastanie to wkrótce ;)


Do rozdzielenia kolejnej nitki :)


M.